O ile pierwszy etap TdF był wybuchowym przedstawieniem, o tyle druga odsłona wyścigu nic a nic nie zawiodła oczekiwań. Na mocno pofałdowanej trasie do Bolonii działo się wiele, a wszystko zaczęło się od zaciekłych ataków, by znaleźć się w ucieczce dnia.
W grupce, której się to w końcu udało, zgodnie kręcili: Laurance, Houle, Oliveira, Pacher, Rodrigez, Vauqelin, Teunissen, Welten, Abrahamsen i Tejada. Dość szybko udało się im „złapać” siedem minut przewagi, a pierwszą premię górską wygrał Abrahamsen. Na tym etapie jedyną ciekawostką był przejazd peletonu przez tor wyścigowy Formuły 1 w Imola.
Chwilę później miała miejsce kraksa, w której ucierpieli Wout van Aert, Laurens de Plus i Matteo Jorgenson. Poszkodowani jednak wrócili do peletonu, a ucieczka w tym czasie oddaliła się na dziewięć minut. Kolejne podjazdy przetrzebiły peleton ze sprinterów, kolejną premię górską wygrał Abrahamsen, a ucieczka zaczęła tracić kolejne minuty przewagi.
Zaczęły się dwie rundy pod Bolonią; dwie 36 kilometrowe, z pokonywanym dwukrotnie podjazdem Colle della Guardia, i co ciekawe, tempa w ucieczce pod pierwszy podjazd nie wytrzymał lider klasyfikacji górskiej. Jednak na zjeździe udało mu się dołączyć do grupy i zaakcentować swoją obecność wygrywając kolejną premię górską.
Zaczęło się wiele dziać i w ucieczce (odskoczyli Abrahamsen, Oliveira i Vauquelin), a z peletonu odskoczyli Healey, Lutsenko i Barguil, a odpadł od niego van Aert. Na kolejnej premii górskiej jako pierwszy pojawił się jadący już samodzielnie Vauquelin. Niewiele później z peletonu atak przeprowadził nie kto inny, jak Tadej Pogacar, a doskoczył do niego Jonas Vingegaard.
Z przodu szalał Vauquelin, który czując życiową szansę na sukces nie zamierzał jej wypuścić z rąk; w końcu po kilku kilometrach jazdy mógł podnieść ręce w geście zwycięstwa, wygrywając etap touru na „solo”. Drugie miejsce dla Abrahamsena, trzecie – dla Pachera – a liderem wyścigu został Tadej Pogacar.
