Loading...
oRower.pl Serwis Ogłoszeń Rowerowych
Przewodnik po kraju Basków, czyli słowo o kraksach, wycofaniach i nawierzchniach

Przewodnik po kraju Basków, czyli słowo o kraksach, wycofaniach i nawierzchniach

Trudno zobrazować wrażenie, gdy robisz sobie szkic notatki, wypijasz kawę, wracasz do komputera i szkic tekstu jest już zdezaktualizowany. To co miało być krótkim tekstem o wyścigu, będzie krótkim tekstem o wyścigu.

Ale zupełnie innym.

Itzulia Basque Country to sześcioetapowa impreza, od lat rozgrywana w autonomicznym regionie – Kraju Basków – dość często wybierana przez pierwszoplanowych zawodników na poważne przepalenie nogi. Etapy górzyste, kręte drogi, czyli wszystko to, co powinno zapewniać dobre ściganie.

I mógłbym więcej napisać – i taki też był „szkic” notatki – o pięciu etapach, o ich losach, trasie, o przewyższeniu i walce na linii mety, o ariergardzie peletonu i tych, którzy jechali w jego awangardzie. O tym, kto po pierwszym etapie był liderem, a kto został nim po trzecim.

Ale – o ile redaktor naczelny puści mi ten tekst – chcę napisać o rozgrywanym równolegle wyścigu eliminacyjnym. O bardzo skutecznym eliminowaniu kolejnych zawodników z peletonu. O bardzo wątpliwej jakości widowisku polegającym na pokazywaniu wijących się z bólu, połamanych kolarzy.

Kraksy są częścią kolarstwa, powiecie? I owszem, są – sam jestem ich licznym przykładem.

Ale ciężko mi się zgodzić – i nie kładę tu odpowiedzialności na żadną ze stron, nie jestem od oceniania – ani na zawodników, ani na organizatorów, ani na asfalt, ani na coraz bardziej szaleńczą jazdę peletonu. Niech każdy ocenia po swojemu; ja oceniać nie chcę i nie zamierzam tego czynić.

Wiem tylko, że niezmiernie dziwnie czuję się, gdy zamiast sytuacji na trasie liczę wycofania w wyniku połamania. Lecą równo i obojczyki, i mostki, żebra, łopatki, odmy płucne – do wyboru, do koloru. Ciężko mi przejść obojętnie nad tym, że w momencie, gdy skończyłem pisać akapit, spoglądam na relację, i…. kolejny kolarz, w pozycji horyzontalnej, transportowany jest do karetki. Patrzę, kto – miga niebieski strój. Chwilę później – Landa. Chwilę później – obojczyk Landy.

Ciężko przejść mi obojętnie, gdy przed samym rozpoczęciem pisania – a ten tekst zmieniany był trzykrotnie od zera – widzę zdjęcia Kamny ze szpitala; potrącił go samochód. Prócz kwestii skandalicznego pokazywania z bliska cierpienia, ciężko jest przejść obojętnie, widząc większość ekipy Visma Lease a Bike zeskakujących z rowerów i gromadzących się przy Jonasie Vingegaardzie. Ciężko skupić się na puszczonej przez sędziów ucieczce, by walczyła o skalp etapowy, gdy z tyłu wyścig jest zneutralizowany z powodu braku karetek.

Ktoś, kto zaliczył kraksę na asfalcie wie, jak dzień później „miło” jest funkcjonować. Wstaje się rano razem z prześcieradłem, zdejmując ciuchy wieczorem syczy się niczym wściekły wąż, wejście pod prysznic staje się niemalże średniowieczną torturą – Roglic też leżał, i to mocno, dnia drugiego. A gdy trzeciego zobaczyłem, że znów zaliczył glebę, i to bardzo twardą, aż zamknąłem oczy. Chwiał się. Kiwał. Nie do końca wiedział gdzie jest. Siedział wpatrzony w niebyt – widząc to, ciężko mi cieszyć się z mojej ulubionej dyscypliny.

Roglic po drugiej kraksie finalnie wycofał się z wyścigu. Start w Borze – idealny… Landa wycofał się połamany – start w Soudal Quick Step równie idealny…

O wynikach ostatecznych napiszę w kolejnym tekście.

O ile kilku kolejnych się nie połamie…

Quick Navigation
×